Łotrostwo.
Solidarność dziennikarska wciąż
jeszcze działała. Ryszard zaczepił się o
„Na Przełaj”, by za chwilę wylądować w „Ekranie”, tygodniku o tak niegdyś bliskiej
marzeniom Ryszarda, tematyce filmowej. Odetchnął. Pisał i redagował
cotygodniowy przegląd filmowej twórczości dokumentalnej.
Z treścią przemówienia Władysława Gomułki wygłoszonego 19 czerwca 1967 roku na
VI Kongresie Związków Zawodowych
zapoznał się dzięki Józkowi, temu od kabareciku i
wiarołomnych mężatek.
Tezę,
wygłoszona na zjeździe, że w Polsce
istnieje "syjonistyczna V kolumna", która popiera agresje Izraela na
Egipt, w sprawozdaniu prasowym wycięto, Na nic się to nie zdało,
antysemickie tsunami rozlało się po
kraju. Perfidnie podsycane pochłaniało
swoje ofiary.
Ze swoistym dla siebie gorzkim
humorem, Józek, świadomie żydłacząc,
powiedział: „trzeba trochę przeżydzić ten nasz naród”. Parafrazował z talentem
słowo „przerzedzić”. Poczym dodał z wrodzonym
dla Żydów realizmem:
− Mam swoje chody, otrzymałem
paszport. Chcę przeczekać tę „chorobę” u syna w Stanach Zjednoczonych,
Załatwił mi występy dla Polonii.
− Ty serio? − spytał Ryszard, bo jakoś nie docierała jeszcze do niego
zapowiedz realizacji haniebnej zasady zbiorowej odpowiedzialność za grzechy
takich jak Anatol Fejgin, Natan Kikiel czy Julia Brystygier, Ich grzechami
postanowiono obarczyć niedobitki Polaków żydowskiego pochodzenia.
Józek przesiedział całą „wojnę” w Stanach, wrócił. Była to jedyna znana
Ryszardowi historia z tego okresu o tak
pomyślnym zakończeniu.
Soni Bryj, już nie. Poznali się na rusycystyce. Taka szczupła, ruda dziewczyna o wielkim
sercu, dla często półgłodnej braci studenckiej. Czego ona nie robiła, aby
wyrwać dla „kmiotków” zagubionych w mieście, stypendium, miejsce w akademiku,
kartki do stołówki. Potem, po ukończeniu studiów, uczyła w gimnazjum. Dzięki
niej, Ryszard, zdał egzamin z gramatyki języka starocerkiewnego u staruszka,
profesora Słońskiego. Żartowała później, z odrobiną kobiecego sarkazmu, że w
noc poprzedzającą egzamin, spędzoną w jej mieszkaniu na zakuwaniu, sprawdził
się jedynie jako kujon…, jakim
niedostatkiem obciążała Ryszarda, pozostawiła jego męskiej domyślności.
Dzwonił kilka razy do Soni, by wypić
z nią kawę, ale nie była uchwytna. I nagle się na nią nadział, na pomoście
przepełnionego tramwaju numer 22. Jego ruda przyjaciółka wyglądała jak po
ciężkiej chorobie.
− Dopadłem cię nareszcie! − zawołał. Może wreszcie dostąpię zaszczytu i
spotkasz się ze mną.
Spojrzała na niego, jakbym był przezroczysty.
−Jutro wyjeżdżam, do Izraela, rzekła.
− Dlaczego? Przejęłaś się wrzaskami hołoty?
− Nie mogę ciągle myć drzwi z gówien. Nie potrzebuję też litości − zbyła
jego oburzenie chłodno. Tramwaj stanął, a ona nagle wysiadła.
Artur Fiszer, to ten, co służył Ryszardowi materacem, a nawet
namiotem, gdy Ryszard czasowo wymówił Ali łoże w ich nowym mieszkaniu na
dziesiątym piętrze, z widokiem na Pałac Kultury.
Maź i ojciec dwóch córek, autor książki „Spacerki w saperkach”,
przybył do kraju w roku 1944, w tych jedynych saperkach, z Pierwszą Armią
Ludowego Wojska Polskiego z nad Oki, w stopniu sierżanta. Był osobą
rozpoznawalną dzięki talentowi felietonisty w „Muzyce i Aktualnościach” audycji
Polskiego Radia. Łączyła Ryszarda z nim wspólna pasja do historii, dat,
książek, medali i porcelany
Niespełnionym marzeniem Artura, było mieć choćby jeden starodruk w języku
hebrajskim.
Starodruki. według Karola Estreichera, twórcy "Bibliografii
Polskiej", to książki wydane w Polsce w
latach 1501–1800, których liczbę
szacuje się na 73 tysiące tytułów. Według Kaweckiej
– Gryczkowej przeciętny nakład polskiego starodruku w XVI iXVII
wieku to 500
egzemplarzy. Starodruki obejmują książki składane
techniką ksylograficzna oraz
książki złożone czcionka ruchomą...
To przeczytawszy, Ryszard będąc
służbowo w Wilnie, wypatrzył w jakiejś norze, na zapleczu dawnego uniwersytetu
im. Stefana Batorego, garaż zmieniony w coś, ni to stragan, ni to księgarnię. W
głębi tego przybytku siedział nad książką, pomarszczony jak wysuszony borowik,
staruszek w okularach. Z błyskiem zainteresowania przyglądał się rzadkiemu tu
zapewne gościowi. Na paru prostych, drewnianych półeczkach stały ustawione, bez
ładu i składu, książki w języku rosyjskim, polskim i litewskim. W paru
słomianych koszach leżały na stercie, te najbardziej zniszczone. Na dwóch
mosiężnych, zaśniedziałych tacach , poniewierały się jakieś medale, oznaki, Na
jednej ze ścian, wisiały oprawne w ramki i szkło mapy Wilna. To wtedy Ryszard wybrał tą, pożółkłą,
z roku 1926, mapę wyśnionego Wilna, jakąś taką niezdarnie wyrysowaną jak ręką
dziecka.,.
Sprzedawca wreszcie się ruszył.
--Mam również mnóstwo starych zdjęć
Wilna, parę nawet Jana
Bułhaka z tysiąc dziewięćset
dwudziestego dziewiątego roku- może pana zainteresują
Teraz z kolei Ryszard zanurkował w dwa słomiane kosze. Tu były w większości
książki litewskie z czasów prezydenta
Ananasa Smetony, niekompletne, często bez okładek
-- No proszę, mamy coś Jakiś hebrajski annał w żółtej okładce. Ten wydał się Ryszardowi ciekawy.
Mnóstwo w nim tabelek. Rok tysiąc siedemset dziewięćdziesiąty czwarty, zatem
starodruk.
-- To pewnie elementarz – domyślał się staruszek w okularach.. Sprzedam
niedrogo
Ryszard wpatrywał się w stos leżących na miedzianej tacy medali. W końcu
wypatrzył: medal 350 -- lecia Uniwersytetu w Wilnie. 1929, autorstwa Henryka Giedroycia, Awers : Dwa popiersia w prawo. W
otoku: Stefan Batory Założyciel Józef Piłsudski Wskrzesiciel 1579-1929. Rewers
: Fronton budynku obserwatorium astronomicznego w Wilnie. Na środkowej ścianie
napis: Hinc Itur Ad Astra. W otoku:
Uniwersytet Stefana Batorego w Wilnie.
Za mapę , elementarz i medal
zapłacił Ryszard połowę otrzymanych diet na dwutygodniowy pobyt.
--Czy wiesz co tutaj w tej książce stoi? – spytał tajemniczym głosem Artur,
gdy mu Ryszard wręczył żółty elementarz.
Gdzieś ty wyczaił, że jest to
moja idee fixe ? Czy ty nie jesteś chiromantą?
-- Ładuj, w czym rzecz – Ryszard był zaintrygowany.
-- To jest historia o czasie i
kalendarzach. Czas stanowi jedną z
fundamentalnych osobliwości ludzkiego doświadczenia. Nie ma dowodu, że
posiadamy jakiś specjalny zmysł czasu, podobny do zmysłów wzroku, słuchu,
dotyku, smaku czy powonienia.— rozpoczął pełną emfazy przemowę Artur i wcale na
tej przemowie nie zamierzał poprzestać, a Ryszard słuchał jego wywodu z
ogromnym zaciekawieniem.-- Kalendarze
istnieją od wieków, a wciąż chyba nie ma idealnej rachuby czasu, skoro przez
wieki ludzie starają się je poprawić. My
kończymy rok tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty szósty. Ale cóż to jest
wobec roku pięć tysięcy siedemset dwudziestego u
Żydów! Hebrajski kalendarz liczy 12 miesięcy z 29 lub 30 dniami. Co dwa lub
trzy lata dodaje się trzynasty miesiąc, by zrównać cykl solarny z lunarnym.
Powstał wieki temu, a ostateczną postać zyskał w roku 359 dzięki Sanhedrynowi
pod kierunkiem Hillela II. W długości żydowskiego roku można naprawdę się
pogubić, bo jest rok zwykły, liczący 354, 355 lub 356 dni, przestępny o
długości 383, 384 lub 385 dni. A lata dzielą się na zwykłe, ułomne i pełne .
Uff... ... Swój kalendarz mają też muzułmanie. Rok ma 12 miesięcy po 29 lub 30
dni, więc nie odbiega od normy. Ale to zasługa Mahometa, który usunął trzynasty
miesiąc i życie stało się prostsze. Kalendarz Majów dla przesądnych zawiera
przepowiednię końca świata. Aztekowie używali kalendarza słonecznego, w którym
365 dni dzielono na 18 miesięcy, i wróżbiarskiego, w którym 260 dni dzielili na
tygodnie. Ale najwięcej w kalendarzu zamieszali twórcy rewolucji francuskiej -
5 października 1793 roku we Francji przestał obowiązywać kalendarz
gregoriański. Zaczęła się nowa epoka. Nie na długo jednak, bo Napoleon wrócił
do starego sposobu liczenia czasu 9 września 1805 roku. Ludzie przez osiem lat
dostali w kość. Nazwy dni i miesięcy wymyślił im poeta, a lata liczono - chyba
po to, by skomplikować życie - od 22 września 1792 roku, daty ustanowienia
pierwszej republiki francuskiej. W miejsce świąt kościelnych wprowadzono
narodowe, a rocznica zdobycia Bastylii była oczywiście najważniejsza. Ale i w
dzisiejszych czasach nie brakuje ludzi chcących zreformować rachubę czasu. W
latach 30. zeszłego wieku Amerykanka Elizabeth Achelis chciała wprowadzić tzw.
kwartały. Cztery równe kwartały miały liczyć po 91 dni każdy. Rok miałby 364
dni. Jakby na świecie nie było nic lepszego do zrobienia.
Ryszard
przeżył niekłamany dreszcz emocji. Przemijanie, dylatacja, kalendarz, zegar. myśl o tych sprawach przyprawiała go zawsze o
maniakalną dociekliwość napalonego dyletanta i przygasała, na czas jakiś, mając
się nijak do jego rzeczywistej pracy.
Zawsze czuł niekłamany respekt, gdy mowa była o tysiącleciach, stuleciach ,
konkretnych datach i dniach. Czas, wszystko co powstało, czy
rzeczywiście podlega jego prawom? A może czas stanowi jedynie pewną umowną, abstrakcyjną formę miary,
pozwalającą ustalić chronologie zdarzeń
miedzy ruchem i przestrzenią? To wydawało mu się bliższe. Stojące za
datami wydarzenia nabierają blasku, ożywiają – to dla Ryszarda nie
ulegało wątpliwości. Śmiesznym i sztucznym wydawał mu się podział na
zwolenników nauczania historii, na tych od dat, i tych od problemów. Nawet
testament nie stanowi dokumentu, jeśli nie posiada daty; dnia, miesiąca i roku. Sądził, że tych sceptycznie
nastawionych do kalendarza, odstrasza groźba uświadomienia sobie, ile czasu
marnują, jak daleko są od swoich celów, jak bardzo niezdolni są do zmotywowania
się do pracy i działania. Na własny
użytek, oprócz kalendarza, prowadził
swoisty licznik czasu, zapisując na luźnych kartkach, to co mogło umknąć
pamięci. Stawiał sobie cele i się
nadzorował. Nie
wyobrażał sobie spełniania marzeń i
życia bez planów. .
I oto, w sposób
najbardziej nieprzewidziany, natknął się na
kogoś, kto poza sztampą dziennikarską, miał chęć i czas pasjonować się
czymś tak niebanalnym, jak ludzkie zmagania o idealną rachubę czasu. na przestrzeni wieków.
Artur
zaś, kontynuował swoja opowieść o kalendarzach.
--Najbardziej
znany na świecie jest kalendarz gregoriański, używany powszechnie - mimo różnic
czasowych i kulturowych - w dobie globalizacji. Do użytku wprowadził go papież
Grzegorz XIII w 1582 roku, bullą "Inter gravissimas". To kalendarz
słoneczny, a powstał jako zreformowany kalendarz juliański. Ten ostatni
spóźniał się o jeden dzień raz na 128 lat. Gregoriański spóźnia się dzień, ale
tylko raz na 3000 lat. Reforma Grzegorza XIII powiodła się, bo dzięki niej
oszczędzamy czas. A ponoć w pracach nad kalendarzem gregoriańskim brali udział
m.in. astronomowie z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Kiedy go wprowadzono, po 4
października był od razu 15 października, ale na szczęście rok pozostał ten sam
- 1582, a dziesięć dni wycofano z kalendarzowego obiegu, by wyrównała się
różnica między rokiem kalendarzowym i zwrotnikowym.
Często Ryszard spotykał
się z Arturem, popijali Artura fantastyczną nalewkę na jarzębinie, a
później błądzili, uliczkami Próżną,
Zielną lub przesiadywali na ławeczce na zapleczu kościoła Wszystkich Świętych,
na Bagnie. Tam,
sprzeczając się i licytując argumentami, Ryszard rozwikłał nie tylko sens paradoksu bliźniąt, który go
prześladował od matury. Zapamiętał, gdzieś
tam kiedyś, że bliźniak poruszający się w rakiecie kosmicznej z szybkością
światła, po latach czterdziestu, wraca na ziemię młodszy o lat trzydzieści od
swego braciszka. Czy dowodziło to, że czas można zatrzymać?
--Dylatacja
czasu bracie – wyjaśniał Artur.-- W 1916 roku Albert Einstein opublikował Ogólną
Teorie Względności, będącą rozszerzeniem Szczególnej Teorii Względności, o opis
zjawisk zachodzących w obecności pola grawitacyjnego. Dylatacja czasu – zjawisko różnic w pomiarze czasu,
dokonywanym równolegle w dwóch różnych układach
odniesienia, z których jeden przemieszcza się względem drugiego.
Zjawisko dylatacji czasu jest sprzeczne z klasycznym postrzeganiem czasu
leżącym u podstaw teorii względności
Galileusza, która określała transformację odległości i niezmienność
czasu przed przyjęciem szczególnej teorii względności. Trzeba dodać, że zjawisko dylatacji czasu potwierdziły
super dokładne zegary atomowe, wysłane w jednej z rakiet. Spóźniały się w
stosunku do zegarów na ziemi, dokładnie w takim stopniu, jak przewiduje to
teoria względności. W tym kontekście, nasze szanowne kalendarze powinny pójść do lamusa, co jednak stanie się
definitywnie zapewne za trzy
miliardy lat, kiedy ponoć Słońce pochłonie Ziemię.
− Zostałem zwolniony z pracy − oświadczył Artur Ryszardowi na którymś z niedzielnych spacerów. Wyjął z kieszeni karteczkę.
Posłuchaj co powiedział Kardynał Stefan Wyszyński w
kościele św. Anny w Warszawie w dniu 6 czerwca 1967 roku, w związku z wybuchem
"wojny sześciodniowej" pomiędzy Izraelem a krajami arabskimi: "Prosimy cię,
Matko i Królowo pokoju, otocz swą macierzyńską opieką ziemię świętą, święte
Jeruzalem, święte Betlejem i cały ten kraj, który również ma prawo do wolności
i stanowienia o sobie ‘’ − Zaniosłem kwiaty do Prymasa
Wyszyńskiego w podzięce za jego wystąpienie w obronie Żydów i to się rozniosło
po całym radiu.
Ryszard zaniemówił. Życie pisało jeden z najbardziej nieprawdopodobnych
scenariuszy, w którym Artur, betonowy ateista, korzył się z bukietem kwiatów w
kościele św. Anny na Krakowskim Przedmieściu przed duchownym purpuratem.
− Znajdziesz pracę z pocałowaniem ręki − powiedział rozmyślnie bagatelizując
wydarzenie Ryszard.
− Być może − odparł Artur wymijająco.
− Ale sam w Polsce nie zastanę.
− Co znaczy sam?
− Córki i żona podjęły decyzje o wyjeździe do Izraela.
Ryszard nie znalazł wystarczająco przekonujących argumentów, żeby zmienić tą
jego decyzje ani w tej, ani w następnych rozmowach. Artur rozdawał swoje
kochane książki i porcelanowe precjoza, na lewo i na prawo. Ryszard ostentacyjnie odmawiał mu przyjęcia
jakichkolwiek prezentów, które mu wciskał. Wziął tę niewielką książeczkę jego
autorstwa, „Spacerki w saperkach” i stertę
hołubionych przez Artura kalendarzy.
W parę tygodni później Artur
wyciągnął z kieszeni jakąś „bumagę” i podsunął Ryszardowi pod nos. Stało
tam napisane wołami, że osobnik, Artur Fiszer, nie jest obywatelem polskim, a
„bumaga”, jest ważnym dokumentem wyjazdowym z Polski bez prawa powrotu. Żadnego
tam paszportu, nic z tych rzeczy. „Bumaga” przywodziła na myśl scenę z filmu dokumentalnego
„Umschlagplatz”.
Artur niczego nie komentował. Robił
wrażenie zgubionego. Ryszardowi też słowa nie przechodziły przez gardło. Artur
uścisnął Ryszardowi rękę silniej niż kiedykolwiek i Ryszard czuł , że go nigdy
więcej nie ujrzy.
Dzięki znajomości z pewną rodziną polską pochodzenia żydowskiego w
Londynie, po latach, Ryszard dowiedział się, że Artur osiadł w jakimś kibucu, stał się odludkiem i
tam umarł. Opuściła go żona i dwie córki, z których jedna pracowała w domostwie
królowej Holandii. Autor „Spacerków w saperkach” nie potrafił pogodzić się z nowa
rzeczywistością. Zgodnie z zasadą, że saper myli się w życiu tylko jeden raz, zginął
przedwcześnie, śmiercią sapera, od miny, której nie dało się rozbroić,
tęsknoty. Ale już tego nie przewidział żaden z jego kalendarzy.